sobota, 11 lipca 2015

Dniem i nocą

***Fantasty***

    Byłem kiedyś człowiekiem. Ten, który mi to zrobił mówił, że to dla mojego dobra. Mylił się. Jestem nieludzką istotą, która łaknie krwi i cierpienia. Wyglądam normalnie, ale pozory lubią mylić. Jestem wampirem, nastolatkiem i człowiekiem. Spełniam wymagania tych trzech grup, ale nie należę do żadnej z nich. Chciałbym poznać dziewczynę, ożenić się z nią i wieść szczęśliwe życie do tej usranej śmierci, której nie dotknę. Jeżeli jakaś, by się mną zainteresowała musiałbym jej to powiedzieć, a co gorsza zmienić. Udałoby mi się, gdyby nie moja słaba wola. Bałbym się zatrzymać serce osoby, którą obdarzyłem uczuciem. Miłością. Tysiąc lat o niej marzę. To dołujące czekać, na coś co nie przyjdzie z czasem. Wszystko, bym oddał by móc taką pocałować, dotknąć... z roztargnienia wyrywa mnie nauczycielka.
- Parkinson! Znów nie uważasz! Wolisz wyjść na ludzi, czy zamiatać ulicę! - krzyczy.
- Nic mi po szkole - burczę, a ona tego nie słyszy. - Wyjść na ludzi, pani profesor - odpowiadam.
- Więc się skup - słyszę dzwonek i jako pierwszy wyparowuję z klasy.
Ona jest psychiczna uważa że może wszystko, bo jest nauczycielką, ale mam dla niej złą wiadomość. Jestem pełnoletni od ponad dziesięciu wieków i jakaś gówniara nie będzie mnie pouczać. Kiedy chodzę korytarzem, wszyscy zatrzymują się przy mnie i klepią po plecach, ale niektórzy stają tylko po to, by obrzucić mnie spojrzeniem. Te minuty spędzone w klasie, są okropnie nudne i zabierają wiele czasu chciałbym wyjść, ale nie mogę dziś dołącza do nas jakaś nowa, a chcę być na jej powitaniu. Słyszę, ten sam dźwięk co pięć minut temu i wchodzę do sali, gdzie stoi już nauczyciel a obok niego ona. Miłość od pierwszego wejrzenia? To niemożliwe. Ma blond włosy, które kaskadami spadają na jej ramiona. Oczy tak błękitne jak głębia oceanu, prosty nos i wygięte w niezadowoleniu lub podekscytowaniu usta. Zdaje się, być normalna. Jednak, tylko wampir może to zobaczyć. Na jej ramieniu widnieją ślady, po ugryzieniu. Może. Jej wzrok zatrzymuje się na mojej szyi i wiem, że moje przypuszczenie, są prawdziwe.
   Tylko obok mnie miejsce jest wolne, więc ku mojemu szczęściu dziewczyna siada akurat krzesło dalej.
- Wiem - rzucam w jej stronę wymowne spojrzenie.
- Ja też wiem - uśmiecha się do mnie.
- Długo jesteś skamieniała? - śmieję się.
- Nie, tylko pięćdziesiąt lat.
- Ja tysiąc - wykrzywiam usta i wzdycham ciężko.
- Teraz - patrzy na drzwi i ciągnie mnie za rękaw koszuli.
Bierze torbę, a ja plecak i po prostu wychodzimy. Z początku jestem podekscytowany nie uciekałem jeszcze, bo nie miałem z kim. Teraz mam ją. Pokładam się ze śmiechu.
- Jak masz na imię? - wygłupy przerywa jej cichy, acz stanowczy ton.
- Parkinson, Tobias Parkinson, a ty?
- Melisa Parker, miło cię poznać, muszę iść widzimy się dzisiaj o dwudziestej czwartej na boisku.
Patrzę na nią, gdy odchodzi. Mój wzrok mierzy ją tak długo, aż przestaję słyszeć jej kroki. Poszedłbym za nią, gdyby nie fakt że prawie jej nie znam i nie wiem dokąd i po co poszła. Czy to możliwe że ja zakochałem się w niej? Może to dlatego, że łaknę miłości bardziej niż krwi ludzkiej. Jestem zagubiony i znienawidzony przez otoczenie nastolatków. Nikt, by za mną nie tęsknił, ale może ona jest inna, może ją będą darzyć szacunkiem i sympatią, a ja zostanę sam. Spoglądam na zegarek, który spoczywa na mojej lewej ręce, za dwie minuty koniec lekcji. Ruszam do schodów, ale zatrzymuje mnie ciekawość. Tak, ciekawość. Ta sama, jak wtedy, gdy usłyszałem krzyk kobiety w jednej z alei, ta sama co dziesięć wieków temu. Chcę zobaczyć, jak zareagują. Siadam na jednym ze schodków i patrzę na drzwi. Kiedy się otwierają, zapiera mi dech w piersiach. Dopiero teraz widzę, jak uciekają z lekcji. Widzę ich powykrzywiane miny słyszę obelgi na mój temat, ale je ignoruję. Wychodzę. Moją uwagę przykuwa czarna postać w oddali. To on. To on. To on. Powtarza głos wewnątrz mnie tak długo, że wszystko zlewa się w jedno i przestaję rozumieć. Ta osoba, również chodziła w mrocznych kolorach. Mój wyostrzony wzrok zauważa coś jeszcze. Pod jego ramieniem idzie dziewczyna. Ma czerwoną koszulę w kratkę i jeansy, a przede wszystkim blond włosy. Czy to możliwe? Postanawiam iść za nimi. Kiedy jestem bardzo blisko mężczyzna odwraca się i patrzy prosto w moje czarne oczy. Tak. Miałem rację, to ta sama osoba, sprzed wieków. Melisa, stoi niepewnie obok niego i w końcu, również odwraca wzrok. Stoimy w milczeniu. Jest starsza ode mnie. Musi, być. Idę, za nimi tak długo, aż dochodzimy do wielkiej posiadłości.
    Mężczyzna spogląda na mnie czarnymi, jak noc oczyma.                        
- Wejdź chłopcze - jego spokojny ton wybija mnie z rytmu.
Czuję się, jakbym szedł na kolację z jej rodziną. Szepcze, coś do ojca i podchodzi do mnie. Jej uśmiech, to wszystkie wynagrodzenia. Staje przede mną, wspina się na palce i całuje mnie w usta. Odwzajemniam pocałunek. Widzę, że jest niższa. Nie zwracałem na to uwagi. Jest piękna, zgrabna i... kocham ją. Łapiemy się za ręce i zmierzamy drogą wyznaczoną, przez ojca Melisy. Budynek, ma wielki ogród, który jest zachwycający. Przeróżne kolory przyciągają moją uwagę, ale kiedy staję pod marmurowymi schodami, przestaję oddychać. Dom jest cudowny, zbudowany z cegły i wzniesiony niemal, do chmur. Jego idea pokazuje, że człowiek może dotknąć nieba za życia. I właśnie to jest w nim cudowne. Pomimo to, że są wampirami stawiają człowieka na równi, jakby był ich bratem. Podziwiam to, że pomimo tego wszystkiego pamiętają o tym, gdy sami byli istotami śmiertelnymi. Stawiam pierwszy krok, drugi, trzeci i wiele kolejnych. Jednak kiedy znajduję się w środku podziw zastępuje zażenowanie. Na obrazach znajdują się diabły, które zabijają ludzi. W gablocie znajdują się czarne jak smoła widły. Odruchowo mocniej ściskam dłoń dziewczyny. Szepcze, że mnie rozumie. Siadam z nią na wyłożonej aksamitem białej kanapie, a mój stworzyciel na przeciwko.
- Muszę wytłumaczyć ci, czemu zostałeś przemieniony - jego ton jest lodowaty, niczym płynny lód.
- Bardzo chętnie się dowiem - biorę głęboki wdech.
- Nasz gatunek nie szczycił się wielkością, było nas mało. Ta kobieta, którą usłyszałeś to, był mój obiad. Nagle zjawiłeś się ty. Postanowiłem powiększyć nasz ród, przynajmniej o jedną osobę. I oto jesteś.
- Ile lat ma Melisa? - patrzę na blondynkę, która nie chce przerywać swojemu ojcu.
- Jest starsza od ciebie o niecały wiek - wskazuje na błękitnooką.
Wiek, wiek? Mówiła, że tylko pięćdziesiąt lat znajduje się w stanie zamrożenia. Jestem zdezorientowany postawą ojca dziewczyny i tym, że nic nie wiem o wampirach. O rodzie, jak to określił czarnooki.
    Miałem wtedy wielu kumpli i dziewczynę, która nazywała się Eleonora. Chciałem ją zmienić. Pamiętam każdy szczegół. Poszedłem z nią do mnie. Całowaliśmy się nie chciałem jej zmieniać, ale stało się. Pragnąłem, mieć ją na zawsze. Na wieki, wieków. Myśl, że mógłbym ją stracić, była nie do zniesienia. Postanowiłem ją ugryźć, żeby zaszczepić w niej jad. Jednak nie opanowałem się i wyssałem z niej życie. Na moich oczach wydała ostatnie tchnienie. Uciekłem z domu. Przeżywałem jej śmierć. Nic nie pomogło wymazać bólu z pamięci. Jej obraz ciągle krąży w mojej głowie. Te rude włosy i brązowe oczy. Jej smukła sylwetka. Prosty nos i pełne usta. Jednak jej charakter zapamiętam o wiele dłużej, niż wygląd. Kiedy nie byłem jeszcze tym diabłem moim rówieśnikom sprawiało przyjemność przyglądanie się moim krzykom i próbom ucieczki. Tylko ona stała, po mojej stronie. Broniła mnie, jak lwica swoich młodych. Wtedy powstałem i zacząłem, być sobą. Reszta moich dręczycieli nigdy nie przestała mnie gnębić, jednak w połowie z nich odnalazłem prawdziwych przyjaciół. To dzięki niej, nie byłem wyrzutkiem społeczeństwa. Jej odwaga mnie zmieniła.
    Jestem marzycielem i często wspomnienia, lub przemyślenia zabierają mnie do innego świata. Melisa spogląda, na mnie jak na wariata, a jej ojciec... nie da się tego opisać słowami. Czuję zażenowanie, do mojej osoby
- Przepraszam zamyśliłem się - przerywam ciszę, która zaczęła dzwonić mi w uszach.
- Oczywiście - mężczyzna uśmiecha się. -Mów mi Tom, bo to moje imię - rzuca spojrzenie w stronę dziewczyny.
- Muszę iść, dziś o północy na boisku.
- Oczywiście. 
Kiedy wychodzę, mam dziwne uczucie, że zaraz wybuchnę i spróbuję zabić mojego stwórcę. Na szczęście się powstrzymuję i wychodzę nie zaszczycając nikogo spojrzeniem. Mam ochotę uciec i nigdy nie wracać, jednak nie mogę. Wszystkie złe rzeczy rozpływają się, gdy pomyślę o blondynce. Czuję się tak, jakby nie grawitacja trzymała mnie na ziemi, tylko ona. Pocałunek jakim mnie obdarzyła, był cudowny i tylko na nim mogę się skupić. Jej pełne miłości oczy, takie same jak Eleonora. Na samo przypomnienie o niej, moje życie traci blask i zapada się, jakby do podziemi. Nie mogę jej tego zrobić nie mojej kochanej. Nie porzucę jej w imię zauroczenia. Nigdy. 
 ***
Na moim zegarku kwituje północ. Siedzę na ławce i przyglądam się lampie, w której światło gaśnie, tylko po to, by znów móc się zapalić. Melisa zbliża się do mnie i niepostrzeżenie całuje. Odpycham ją, a ona robi smutną minę. Nic nie mówi, lecz wiem że, coś jest nie tak. Śledzę ruchy błękitnookiej. 
      Wyciąga z kieszeni srebrny nóż, a ja wiem co ma na myśli. Nie chcę uciekać, chcę znów zobaczyć moją kochaną Eleonorę. Żeby nie zmieniła zdania udaję, że biegnę na poważnie. Kiedy mnie dogania rozdziera moją bladą skórę na plecach, po raz pierwszy od wieków go poczułem. Cieszę się. Z pulsowania w plecach. Stęskniłem się za nim, można powiedzieć, że był moim przyjacielem. Dziewczyna śmieje się, a w odpowiedzi obdarowuję ją pełnym szczęścia uśmiechem. W oczach mam wdzięczność, w końcu muszę je zamknąć.
         Czy to możliwe? Widzę ją tak wyraźnie jak nigdy. Jej rude włosy opadają na kościste ramiona, podbiega do mnie i całuje prosto w usta. Jestem zachwycony, szczęśliwy. Czuję, że właśnie tutaj znalazłem swoje miejsce.

 BO POTRZEBUJĘ CIEBIE, JAK ŻADNEJ INNEJ RZECZY, SKŁAMAŁBYM MÓWIĄC, ŻE CHCĘ SIĘ Z CIEBIE WYLECZYĆ!